piątek, 29 kwietnia 2011

długi weekend

Mam przed sobą 2 ankiety do podsumowania, i mnóstwo zaległości z uczelni. Ale jednak jadę dzisiaj (o 4 rano) do Watykanu na beatyfikację Jana Pawła II ;). Dla mnie wszystko jest niesamowite. Jadę z 9 innymi osobami z akademika. Pierwszą noc mamy spać w Ravennie.

Niesamowicie się też boję.

sobota, 23 kwietnia 2011

Droga Krzyżowa

Sanok przywitał mnie jak zawsze czystym, pięknie pachnącym powietrzem, śpiewem ptaków (chociaż na to, mieszkając niemal na Czyżynach nie mogę się skarżyć) i 'koniecznością' przemierzania każdego odcinka na piechotę. Przerwę świąteczną czas zacząć ;)! Nigdy nie chodziłam na żadne uroczystości związane z Triduum; u mnie w domu różańce, gorzkie żale i inne nadprogramowe wizyty w kościele nie były jakoś szczególnie rozpowszechnione, za to już 2 raz byłam na miejskiej drodze krzyżowej.

Wszelkie zorganizowane i zbiorowe zajęcia nocne kojarzą mi się z Krakowem; widać niesłusznie, bo moje rodzinne miasto też potrafi zorganizować jednorazową akcję jednoczącą ludzi, wychodzącą na przeciw ich, hmm, oczekiwaniom religijnym (towarzystwo było mieszane: ludzie starzy, dojrzali, młodzi rodzice, kilku studentów, pokaźna ilość gorących szesnastko-osiemnastek oraz mniejsze dzieci). Droga Krzyżowa w tym roku rozpoczynała się o 22, pod klasztorem Ojców Franciszkanów, a kończyła pod moja parafią (kościół Przemienienia Pańskiego) (dla osób niezorientowanych, przejście na piechotę pomiędzy dwoma przybytkami religijnymi zajmuje 5 minut, czas ten obejmuje sprawdzenie jakiego smaku lody sprzedawane są tego dnia na deptaku i zachwyt nad fontannami na rynku ;) ). Potrzeba zmieszczenia 14 stacji wydłużyła nieco trasę - schodziło się z miasta, by potem kolejna uliczką wejść z powrotem. Sama droga krzyżowa, poza niewielkimi podknięciami, była ładnym i dobrym wydarzeniem - polecam każdemu, kto ma okazję być w Sanoku w okresie wielkanocnym ;). Powstała przy współudziale księży wyznania prawosławnego oraz polskokatolickiego - wydaje mi się, że w Sanoku istnieje duża współpraca i szacunek pomiędzy przedstawicielami różnych odłamów chrześcijaństwa.

Teraz trzeba się przygotować na śniadanie wielkanocne u cioci - plus rodzina z Kielc i Katowic. Będzie dobrze ;). Korzystając z okazji chciałabym życzyć wszystkim przyjemnych, pełnych ciepła i radości ze Zmartwychwstania Pańskiego świąt Wielkanocy ;)! (to brzmi jak tania, zwykła regułka z kartki świątecznej, ale naprawdę tego Wam życzę ;) ).

Byłam dzisiaj w parku. Widziałam kaczeńce ;). Marsh marigold. Od dzisiaj mam nowe marzenie - żeby mi ktoś kiedyś przyniósł kaczeńca ;).




(Post jest krótszy niż zwykle, gdyż na domowym laptopie nie jestem w stanie szybko pisać z polskimi znakami (nie wiem dlaczego, trzeba trzymać alt stosunkowo długo), niemalże każde słowo mam do poprawki ;). To trochę zniechęca do rozwlekania ;) )

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

ZOO

Mieszkałam 19 lat w swoim mieście. Fakt, że przez pierwsze 10 czułam się dość mało swobodnie w robieniu tego, co chciałam, ale też moje potrzeby nie wykraczały jakoś szczególnie poza szkołę. Pragnienia dał radę zaspokoić pobliski sklep z zabawkami - Żaczek. Gdy dorosłam, sytuacja nieco się zmieniła a świat rozszerzył. Byłam w Krośnie, bursie, klubie Kino, ale nadal obca jest mi Rudera, pobliskie Orle Skałki, albo enigmatyczne muzeum znajdujące się na ulicy Traugutta, z 500m od mojego domu. Potem nastał Kraków. Po niemal 3 latach studiowania mogę powiedzieć, że znam kościół dominikanów, 10 sposobów na dojechanie na akademiki politechniki o różnych porach, rondo mogilskie i okolice rynku. Nie byłam na żadnym z kopców, na Borku Fałęckim, w środku na Wawelu ani na Zakrzówku. Za to spędziłam kiedyś uroczy dzień w dolinkach podkrakowskich i odwiedziłam ZOO ;).

Obie wycieczki były wyjściami z dziećmi z Wiosny, chciałam teraz krótko opowiedzieć szczególnie o tej drugiej.


W ZOO byłam pierwszy raz w życiu z rodziną, ale byłam na tyle mała, że poza samym faktem nie pamiętam nic. Wczoraj, już jako dorosła osoba, a nawet współodpowiedzialna za 7 mniejszych istot, miałam szansę wynieść więcej z odwiedzin w ogrodzie. Największym marzeniem naszych dzieci okazał się (nie wiedzieć czemu) słoń, do którego dotarliśmy pod sam koniec zwiedzania. Na początek oglądaliśmy przepiękne ptaki (flamingi są naprawdę jaskraworóżowe ;) ) oraz drapieżne koty, do których sierści aż się rwała ręka. Tygrysy, jaguary, pantery wyglądały jak nieco większe domowe przytulanki. Dla dzieci przewidziane zostało mini zoo, gdzie mogły karmić dostarczaną przez pracownika marchewką zwierzątka typu świnka morska, świnka normalna, koza i baran o wielkiej sile głosu. Ciekawe były klatki z różnego rodzaju małpami. Mogliśmy z bliska obejrzeć zachowania tych zwierzątek, tak przerażająco podobne do naszych, ludzkich. Najlepszym jednak punktem wyprawy była możliwość obejrzenia karmienia fok i uchatki, które na rybę musiały zasłużyć podaniem łapy pracownikowi ZOO, albo wyjściem na kamień. Poza tym część zwierząt wyglądała tak niesamowicie (np coś w stylu bawoła, posiadające spory zapas skóry zwisającej z szyi - nie pamiętam, jak się nazywało), że w ogóle nie podejrzewałabym ich o istnienie ;). Gdybym poszła tam jeszcze raz, nie miałabym sobie równych w państwa-miasta ;).

sobota, 9 kwietnia 2011

Złotym traktem

Pisałam już kiedyś o wyjściu do teatru - że przez rok można nie być ani razu, a potem ogląda się 2 przedstawienia w odstępie kilku dni. Życie pod tym względem przypomina niemożliwie kapryśnie dziecię, które nie może odczepić się od jednej rzeczy, na którą wpadło. Przez miesiąc istnieje dla niego tylko lalka barbie, którą rzuca w kąt na długie miesiące, gdy się nią nasyci. Nie chce słyszeć o obiedzie bez marchewki z groszkiem, choć wcześniej traktowało ją na równi z wątróbką. Ogląda w nieskończoność jeden, ulubiony odcinek bajki w telewizji.

W zeszłą niedzielę byliśmy z akademikiem ( 'akademikiem' nazywam zbiorowo wszystkie osoby z akademika, z którymi ostatnio spędzam dużo czasu, przede wszystkim wychodząc na mszę do dominikanów. Odwiedzamy się również, grillujemy i robimy projekty (większość jest z budownictwa) ;). Do teatru poszło około 15 osób ;) ) na przedstawieniu w teatrze Słowackiego. Sztuka - 'Czarnoksiężnik z krainy Oz' - była generalnie przeznaczona dla dzieci (średnia wieku widowni - 12 lat, i to wliczając opiekunów), co nie przeszkadzało się dobrze bawić :). ( dużo, jak zwykle, zależy od nastawienia, gdy ktoś chciał się cieszyć przedstawieniem - nic nie stało na przeszkodzie ;). Mi pomiędzy Agatą i Sylwią niczego nie brakowało ;) ). Przedstawienie było dobrze zrobione, Dorotka potrafiła śpiewać i grać na skrzypcach (skąd się biorą takie dzieci :P?), poza tym rozdawali w trakcie spektaklu zielone okulary, coby lepiej wczuć się w klimat Szmaragdowego Grodu. Co ja robię w tej bajce? Jestem Czarnoksiężnikiem.

Niedługo potem dostałam zaproszenie do filharmonii od koleżanek z AGH ;). Było mi strasznie miło, że o mnie pomyślały, a perspektywa usłyszenia muzyki na żywo i pierwszego w życiu wyjścia do filharmonii szybko wygrała z wykładem z mechaniki budowli. W środę byłam więc na koncercie z okazji 15 wielkanocnego festiwalu Ludwiga van Beethovena ;). Również było bardzo ciekawie, siedziałyśmy w pierwszym rzędzie (z perspektywy myślę, że jednak ostatni byłby lepszy - muzyka miałaby szansę się rozejść, połączyć w jedną całość, tymczasem słyszałyśmy szczególnie dobrze skrzypce :P). Wychodząc na przerwę, trafiłyśmy w rejon garderoby, gdzie jakiś przejęty młodzieniec szukał długopisu. Krótka rozmowa z nim zaowocowała autografem od skrzypaczki i dyrygenta ;). Lubię filharmonię ;).






Jutro Adrian ma urodziny. Życzę wszystkim kwietniowym osobom samych słonecznych dni :)!








Jak to jest, że to, co wywołuje w nas chęć działania, starania się, co jest naszą największą motywacją, jednocześnie sprawia nam ból, niszczy nas, nie pozwala żyć?