poniedziałek, 18 kwietnia 2011

ZOO

Mieszkałam 19 lat w swoim mieście. Fakt, że przez pierwsze 10 czułam się dość mało swobodnie w robieniu tego, co chciałam, ale też moje potrzeby nie wykraczały jakoś szczególnie poza szkołę. Pragnienia dał radę zaspokoić pobliski sklep z zabawkami - Żaczek. Gdy dorosłam, sytuacja nieco się zmieniła a świat rozszerzył. Byłam w Krośnie, bursie, klubie Kino, ale nadal obca jest mi Rudera, pobliskie Orle Skałki, albo enigmatyczne muzeum znajdujące się na ulicy Traugutta, z 500m od mojego domu. Potem nastał Kraków. Po niemal 3 latach studiowania mogę powiedzieć, że znam kościół dominikanów, 10 sposobów na dojechanie na akademiki politechniki o różnych porach, rondo mogilskie i okolice rynku. Nie byłam na żadnym z kopców, na Borku Fałęckim, w środku na Wawelu ani na Zakrzówku. Za to spędziłam kiedyś uroczy dzień w dolinkach podkrakowskich i odwiedziłam ZOO ;).

Obie wycieczki były wyjściami z dziećmi z Wiosny, chciałam teraz krótko opowiedzieć szczególnie o tej drugiej.


W ZOO byłam pierwszy raz w życiu z rodziną, ale byłam na tyle mała, że poza samym faktem nie pamiętam nic. Wczoraj, już jako dorosła osoba, a nawet współodpowiedzialna za 7 mniejszych istot, miałam szansę wynieść więcej z odwiedzin w ogrodzie. Największym marzeniem naszych dzieci okazał się (nie wiedzieć czemu) słoń, do którego dotarliśmy pod sam koniec zwiedzania. Na początek oglądaliśmy przepiękne ptaki (flamingi są naprawdę jaskraworóżowe ;) ) oraz drapieżne koty, do których sierści aż się rwała ręka. Tygrysy, jaguary, pantery wyglądały jak nieco większe domowe przytulanki. Dla dzieci przewidziane zostało mini zoo, gdzie mogły karmić dostarczaną przez pracownika marchewką zwierzątka typu świnka morska, świnka normalna, koza i baran o wielkiej sile głosu. Ciekawe były klatki z różnego rodzaju małpami. Mogliśmy z bliska obejrzeć zachowania tych zwierzątek, tak przerażająco podobne do naszych, ludzkich. Najlepszym jednak punktem wyprawy była możliwość obejrzenia karmienia fok i uchatki, które na rybę musiały zasłużyć podaniem łapy pracownikowi ZOO, albo wyjściem na kamień. Poza tym część zwierząt wyglądała tak niesamowicie (np coś w stylu bawoła, posiadające spory zapas skóry zwisającej z szyi - nie pamiętam, jak się nazywało), że w ogóle nie podejrzewałabym ich o istnienie ;). Gdybym poszła tam jeszcze raz, nie miałabym sobie równych w państwa-miasta ;).

2 komentarze:

  1. Znajdź dla mnie jeden wolny dzień to Ci pokaże takie miejsca w Krakowie o jakich nie śniłaś :P (wliczając w to kopce :P )

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś się da zrobić, weekend majowy przed nami ;)

    OdpowiedzUsuń