środa, 23 grudnia 2020

Orion w Bukowinie

To był czas wielu emocji i wielu przymiotników. Jednocześnie trudny i piękny, na pewno ważny, ale też pełen spokoju, bezpieczeństwa (które poczuł nawet R.). Czas pracy nocą, gdy budzi ból pleców i ból miniony. Czas budowania bliskości w drewnianej chatce - gdzieś między światami, pod lasem, na czerwonych materacach. Zabierania zebranych ludzi tam, skąd małe dziecko uciekło, a dorosły nigdy nie postawił jeszcze swojej stopy. Pokazywanie swoich głębin, na końcu już z pełną, bezwstydną szczerością i pragnieniem wyzwolenia, pozbycia się łańcuchów nakładanych latami, przekazywanych z pokolenia na pokolenie - czasem celowo, czasem bezmyślnie, czasem przypadkiem. Czasem gestem, czasem słowem, czasem brakiem tego słowa, krzyku, głosu, sprzeciwu. Biernością.

I faktycznie było wszystko: 
nieprzespane noce, cierpienie, wzorzec kobiecości, przemoc i agresja, dwa piwa i pingpong. Spacery, matka wszystkich matek, kat, prawda i czerwony. Sny o zabijaniu, sny o całowaniu i o układaniu płytek. Dziki kotek, który boi się wszystkiego, zmieniający się w uszatkę. Ciemnożółty zeszyt z napisem autumn poprowadził mnie do zimy, która może pozwoli zebrać siły na wiosnę. 

"Presja uniemożliwia testowanie"

"Żeby się nie bać chcieć"

"Czuję, że mi coś ucieka w życiu, a ja na to pozwalam - bo komuś się bardziej należy, bo ktoś ma większą potrzebę, bo się nie czuję na siłach, bo w ogóle nic nie czuję, a myślę, że powinnam"

"Poczwórne zasieki"

"Przeżyć to, co było, żeby nie wracało każdą możliwą dziurą. Wrócić do przeszłości, uporządkować to co było i w końcu to zamknąć. Nie, żeby rozdrapywać te rany i wciąż się w nich babrać."

"Pewność jest przywilejem".

"Przepraszam to bardzo podchwytliwe słowo"

"Chcę coś poczuć"

Pewnej nocy wpatrywałam się w gwiazdy. Potrafię rozpoznać, hmm, z 5 gwiazdozbiorów i wśród nich jest pas Oriona. Rozmawiając przez telefon z hmm, chyba wciąż kimś bliskim, pierwszy raz w życiu oprócz pasa Oriona, zupełnie przypadkiem zauważyłam też całego Oriona. Byłam naprawdę przeszczęśliwa. To bardzo proste, a jednocześnie wiele pokazujące odniesienie, gdzie wśród tysięcy umieszczonych na firmamencie życia jasno święcących wydarzeń próbujemy wyłowić wzrokiem te właściwe, które razem będą miały sens, dadzą nam jakiś obraz, wyjaśnienie, stworzą całość z czymś, co już znamy. Patrząc w gwiazdy dostatecznie długo, dostatecznie wiele razy, wiedząc mniej-więcej co chcę znaleźć i mając do tego dobrą widoczność - w końcu tego Oriona znalazłam. Może więc życiu też się trzeba przyglądać długo, przy odpowiednich warunkach, trochę wiedząc, jakiego kształtu się szuka - by go w końcu wyłowić, zrozumieć i pójść dalej. 

poniedziałek, 14 września 2020

I nie ma z kim tańczyć

"Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek
A na tym stoliczku pleciony koszyczek (...)"

W moim sercu mieszka dwóch mężczyzn. Nie zapraszałam ich specjalnie, każdy z nich po prostu któregoś dnia zapukał, porozglądał się, odbył rozmowę kwalifikacyjną z rozumem i ani się spostrzegłam, a już zajmował łóżko w lewej komorze. 

Obaj mają niebieskie oczy. Jeden jasnoniebieskie, błękitne, w kolorze wody w ciepłych krajach i niebieskiej koszuli, którą czasem nosi. Drugi ciemnoniebieskie, wpadające w popielaty, burzowe i przywodzące na myśl sztorm oglądany z bezpiecznej przystani. 

Mieszkając w moim sercu tyle czasu, żaden nie chciał mnie przyjąć do swojego.  

"Gdy­bym spo­tkał cie­bie zno­wu pierw­szy raz,
Ale w in­nym sa­dzie, w in­nym le­sie (...)"

Pan z jasnoniebieskimi oczami - właściwie nie wiem dlaczego, chociaż, o zgrozo, odważyłam się go o to zapytać. Niestety, nie jest najlepszy w odpowiedziach. Jest dobry w milczeniu, jest dobry w rowerach, w budownictwie, w radach, w spokoju i w dawaniu bezpieczeństwa. W rozmowach też, ale niestety nie w tej jednej. 

"Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych!
Nic nas z sobą nie łączyło —
Prócz wiosennych marzeń zdradnych (...)"

Pan o popielatych, burzowych oczach jest niesamowity w patrzeniu. Łapie mój wzrok, utrzymuje spojrzenie i ciągnie moje oczy na linie pod szare bramy swojego umysłu. Wyłapuje je w zatłoczonym pokoju jakby nigdy tak naprawdę się nie rozdzieliły, a tylko czekały na to mikrosekundowe omiotnięcie przestrzeni by się odnaleźć. Czytamy siebie z podniesionych kącików ust, z uśmiechniętych lub uciekających oczu. Oboje wszystko widzimy, oboje wszystko wiemy i oboje sobie w tą grę gramy. Przeciwko nam wiek, profesja i zdaje się, że jakaś Karolina. 

"Nie sądź po ustach do uśmiechu skorych (...)"

Problem w tym Panowie, że w związku z Waszym zasiedzeniem w moim serduszku, nie jestem w stanie wygospodarować w nim miejsca dla żadnego Tomka, Grześka, czy innego zabłąkanego wędrowca, który pomoże mi przejść na następny poziom w moim Mario.


poniedziałek, 21 października 2019

Nie zawsze jest łatwo

Pomyślałam sobie, trochę w ramach brania się za siebie, że dzisiaj bardzo chcę coś napisać i opublikować. Nawet najgłupszego i najbardziej trywialnego (boję się, że nie wrócę do formy sprzed.... lat :P?). Czas więc na pierwszego posta od naprawdę bardzo dawna :).

Bardzo potrzebny jest w życiu taki czas, w którym chce się robić coś, co sprawia nam wciąż problem. Mam naprawdę wymarzone warunki brzegowe, bo stworzono mnie jako istotę ambitną i nie poddającą się łatwo - i chyba lubię sobie fundować wyzwania. 
Najbardziej z pamięci wybija mi się angielska praca na ogórkach polegająca na "pakowaniu marketu" w kartonowe pudełka. Całe zadanie i trudność z nim związana polegała na tym, że trzeba było otworzyć kartonowe pudełko, odpowiednio szybko wyłapać 12 ogórków i zamknąć owo pudełko z ogórkami naprędce otworzoną przykrywką. Naprawdę szybko. Próbowałam - nie wychodziło. Próbowałam dalej, kaleczyłam palce na pudełkach, zaczepiałam fartuchem o co się dało, wywalałam w ferworze ogórki na podłogę - wszystko na próżno. Wśród setek łez, wstydu i strachu o pracę (tak!, magia 19 lat) zostawiałam te przeklęte markety niezapakowane. Ale któregoś razu, przed wyjazdem, mając już więcej spokoju, wprawy i pewności siebie, poszłam pakować market - i zapakowałam. Cieszyłam się z tego bardzo, a wraz ze mną szczerze cieszyli się prawie wszyscy na pakowalni. Cała historia brzmi śmiesznie, ale opowiada o jednym z moich największych sukcesów (burząc jednocześnie mit, że sukces musi być wielki i znaczący. Owszem, miło jak jest, ale powinno się patrzeć na niego w prywatnej skali). 

Podobnie mam ze śpiewaniem - jest to taka rzecz, którą bardzo lubię robić, a która bardzo mi nie wychodzi. W którymś momencie to niewychodzenie naprawdę urosło do rangi problemu - przez konieczność śpiewania capoeirowych piosenek do muzyki (najlepiej też granej przez osobę śpiewającą). Nie idzie mi to w ogóle - nie potrafię zaśpiewać ani jednej piosenki dobrze, chociaż pewnym pocieszeniem jest, że to słyszę. Było w tym wątku ze śpiewaniem wiele pomniejszych dram, również wzbogaconych o stres, spadek pewności siebie i znienawidzone potoki z oczu (może ponad trzy lata temu ktoś te strumienie przewidział i stąd moje apelido Riacho?). Pracuję nad uważnością muzyczną, nad pewnością siebie, ale dużo jeszcze czasu minie, zanim zaśpiewam coś z lekkim sercem przy wszystkich na lekcji muzycznej. W każdym razie wiem, że na pewno kiedyś to zrobię - tylko jeszcze nie teraz.

A piszę o tym wszystkim, bo czeka mnie wkrótce jeszcze jedna trudna rzecz.

Stała się trudna przypadkiem. Pewnie trochę przez cechy, które mała Asia uznała za ważne i pielęgnowała w sobie. Pewnie trochę przez najbliższy świat, który kazał bardzo szybko wyciągać wnioski, który był pełen ideałów, który uczył walki, konsekwencji, który kazał cierpieć bezgłośnie na swojej lekcji. I pokazał, że można poradzić sobie samemu - bo tak jest bezpieczniej. A teraz powoli trzeba zza tego muru wyjść.

niedziela, 27 września 2015

Okoliczności

Czasami Świat bierze za rękę towarzyszkę - Życie, siadają wieczorami przy ciepłej herbacie (ewentualnie przy ciepłym kakao) i rozmawiają. Tworzą przy tym przecudowne, niesamowite okoliczności-obrazy, aż proszące się o historię. Uwiecznioną na płótnie, karcie pamięci, opowieści, czy zwłaszcza - w pamięci osób, które trafiły w odpowiednim czasie na odpowiednie miejsce i jeszcze z odpowiednim towarzystwem.

Czyż nie jest tak, że każdy piękny i malowniczy zachód słońca na plaży jest zachodem zmarnowanym, jeżeli nie trafi na niego choć jedna zakochana para? Czy burza z piorunami, w ciemną, bezksiężycową noc, nie rodzi obaw o pojawienie się kolejnego Frankensteina, lub choćby seryjnego mordercy?

Ciekawa jestem, czy czasem jakieś wyimaginowane pole fizyczne Okoliczności nie przyciąga tych zakochanych na plażę, albo nie każe (samo/za)bójcom wybierać depresyjnych wieczorów). Mawia się, że okazja czyni złodzieja, pozostawienie nastolatki w pustym domu na weekend niesie ryzyko imprezy - bo stworzono ku temu możliwości. Więc zatem - czy sprzyjające okoliczności nie powinny nas popychać do działania, wymuszać decyzje i akcje, przyciągać i poruszać?

Czy piękna noc z księżycem, o którym trąbią internety od tygodnia nie powinna ściągać zorganizowanych grup studentów w rejony kopców? Czy idąc dalej, w krainę amerykańskiej naiwności - czy zgubiony przez smutną dziewczynę portfel choć raz nie powinien zostać podniesiony przez przystojnego, samotnego prawnika?

Ale rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Czasami Sytuacja pojawia się, stoi, rozgląda się, i czeka na tego, kto odważną ręką ją wypełni, dając szansę na zaistnienie początku. Okazja czyni może złodzieja, ale nie każdy złodziej potrafi uczynić okazję. I pozostaną okoliczności niewypełnione. Gdy czeka się na coś bliżej nieokreślonego, na zdarzenie, które nigdy nie nadejdzie, na smsa, który nie przyjdzie - bo drugą osobę przyciąga już inna Okoliczność, albo trzyma się ona uparcie ekranu monitora.




I nikt nie napisze 'chodź ze mną pooglądać księżyc'.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Puść to wolno

Nie dam rady chyba dużo dzisiaj napisać, ani z jakimkolwiek większym sensem. Może treść posta niech wypełnią sticky thoughts ze sticky notes.

Czasem wszystko wychodzi nie tak, jak byśmy chcieli. Pewnie nie ma co się tym zbytnio martwić, bo coś niechcianego jest jak najbardziej naturalną częścią życia. Możemy starać się to zmienić, ale nie ma opcji wyeliminowania każdej formy negatywnych ataków materii. Jeżeli czereśni nie zniszczą upały, zniszczy je grad albo jakieś szkodniki (choć muszę tu zauważyć, że z pewnością spora część wszystkich czereśni zostanie nietknięta i bardzo smaczna. Nie widzę powodu, żeby niszczyć wszystkie tylko na potrzeby posta). Zgodnie z tą myślą, nie powinniśmy się denerwować czerwonymi światłami, gdy nam się śpieszy (bo i tak nie mamy na nie wpływu), nie powinniśmy się denerwować decyzjami przełożonego, ani gradem, który pada nam na samochód. Z kolei powinniśmy wybierać drogę bez świateł, gdy nam się śpieszy, powinniśmy rozmawiać z szefem o kłopotach i wątpliwościach, a przy niepewnej pogodzie zostawiać auto w garażu (jeśli ktokolwiek ma :P). Eee, wystarczająco to trudne.

Zostawiając nerwy - coś, czego nie chcemy przynosi po prostu smutek, zniechęcenie i zwątpienie. Przy których trzeba iść dalej. I dlatego chyba trzeba mieć równolegle kilka zajęć w życiu - typu rodzina, znajomi, praca, zainteresowania, sport. Żeby w razie trudnych chwil w czymś jednym móc się wspomóc innymi. Czasem jedyną miłą chwilą w ciągu dnia może być dawanie korepetycji.

É Difícil - posłuchajcie

Muito parabéns Joaninha