poniedziałek, 14 września 2020

I nie ma z kim tańczyć

"Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek
A na tym stoliczku pleciony koszyczek (...)"

W moim sercu mieszka dwóch mężczyzn. Nie zapraszałam ich specjalnie, każdy z nich po prostu któregoś dnia zapukał, porozglądał się, odbył rozmowę kwalifikacyjną z rozumem i ani się spostrzegłam, a już zajmował łóżko w lewej komorze. 

Obaj mają niebieskie oczy. Jeden jasnoniebieskie, błękitne, w kolorze wody w ciepłych krajach i niebieskiej koszuli, którą czasem nosi. Drugi ciemnoniebieskie, wpadające w popielaty, burzowe i przywodzące na myśl sztorm oglądany z bezpiecznej przystani. 

Mieszkając w moim sercu tyle czasu, żaden nie chciał mnie przyjąć do swojego.  

"Gdy­bym spo­tkał cie­bie zno­wu pierw­szy raz,
Ale w in­nym sa­dzie, w in­nym le­sie (...)"

Pan z jasnoniebieskimi oczami - właściwie nie wiem dlaczego, chociaż, o zgrozo, odważyłam się go o to zapytać. Niestety, nie jest najlepszy w odpowiedziach. Jest dobry w milczeniu, jest dobry w rowerach, w budownictwie, w radach, w spokoju i w dawaniu bezpieczeństwa. W rozmowach też, ale niestety nie w tej jednej. 

"Między nami nic nie było!
Żadnych zwierzeń, wyznań żadnych!
Nic nas z sobą nie łączyło —
Prócz wiosennych marzeń zdradnych (...)"

Pan o popielatych, burzowych oczach jest niesamowity w patrzeniu. Łapie mój wzrok, utrzymuje spojrzenie i ciągnie moje oczy na linie pod szare bramy swojego umysłu. Wyłapuje je w zatłoczonym pokoju jakby nigdy tak naprawdę się nie rozdzieliły, a tylko czekały na to mikrosekundowe omiotnięcie przestrzeni by się odnaleźć. Czytamy siebie z podniesionych kącików ust, z uśmiechniętych lub uciekających oczu. Oboje wszystko widzimy, oboje wszystko wiemy i oboje sobie w tą grę gramy. Przeciwko nam wiek, profesja i zdaje się, że jakaś Karolina. 

"Nie sądź po ustach do uśmiechu skorych (...)"

Problem w tym Panowie, że w związku z Waszym zasiedzeniem w moim serduszku, nie jestem w stanie wygospodarować w nim miejsca dla żadnego Tomka, Grześka, czy innego zabłąkanego wędrowca, który pomoże mi przejść na następny poziom w moim Mario.


poniedziałek, 21 października 2019

Nie zawsze jest łatwo

Pomyślałam sobie, trochę w ramach brania się za siebie, że dzisiaj bardzo chcę coś napisać i opublikować. Nawet najgłupszego i najbardziej trywialnego (boję się, że nie wrócę do formy sprzed.... lat :P?). Czas więc na pierwszego posta od naprawdę bardzo dawna :).

Bardzo potrzebny jest w życiu taki czas, w którym chce się robić coś, co sprawia nam wciąż problem. Mam naprawdę wymarzone warunki brzegowe, bo stworzono mnie jako istotę ambitną i nie poddającą się łatwo - i chyba lubię sobie fundować wyzwania. 
Najbardziej z pamięci wybija mi się angielska praca na ogórkach polegająca na "pakowaniu marketu" w kartonowe pudełka. Całe zadanie i trudność z nim związana polegała na tym, że trzeba było otworzyć kartonowe pudełko, odpowiednio szybko wyłapać 12 ogórków i zamknąć owo pudełko z ogórkami naprędce otworzoną przykrywką. Naprawdę szybko. Próbowałam - nie wychodziło. Próbowałam dalej, kaleczyłam palce na pudełkach, zaczepiałam fartuchem o co się dało, wywalałam w ferworze ogórki na podłogę - wszystko na próżno. Wśród setek łez, wstydu i strachu o pracę (tak!, magia 19 lat) zostawiałam te przeklęte markety niezapakowane. Ale któregoś razu, przed wyjazdem, mając już więcej spokoju, wprawy i pewności siebie, poszłam pakować market - i zapakowałam. Cieszyłam się z tego bardzo, a wraz ze mną szczerze cieszyli się prawie wszyscy na pakowalni. Cała historia brzmi śmiesznie, ale opowiada o jednym z moich największych sukcesów (burząc jednocześnie mit, że sukces musi być wielki i znaczący. Owszem, miło jak jest, ale powinno się patrzeć na niego w prywatnej skali). 

Podobnie mam ze śpiewaniem - jest to taka rzecz, którą bardzo lubię robić, a która bardzo mi nie wychodzi. W którymś momencie to niewychodzenie naprawdę urosło do rangi problemu - przez konieczność śpiewania capoeirowych piosenek do muzyki (najlepiej też granej przez osobę śpiewającą). Nie idzie mi to w ogóle - nie potrafię zaśpiewać ani jednej piosenki dobrze, chociaż pewnym pocieszeniem jest, że to słyszę. Było w tym wątku ze śpiewaniem wiele pomniejszych dram, również wzbogaconych o stres, spadek pewności siebie i znienawidzone potoki z oczu (może ponad trzy lata temu ktoś te strumienie przewidział i stąd moje apelido Riacho?). Pracuję nad uważnością muzyczną, nad pewnością siebie, ale dużo jeszcze czasu minie, zanim zaśpiewam coś z lekkim sercem przy wszystkich na lekcji muzycznej. W każdym razie wiem, że na pewno kiedyś to zrobię - tylko jeszcze nie teraz.

A piszę o tym wszystkim, bo czeka mnie wkrótce jeszcze jedna trudna rzecz.

Stała się trudna przypadkiem. Pewnie trochę przez cechy, które mała Asia uznała za ważne i pielęgnowała w sobie. Pewnie trochę przez najbliższy świat, który kazał bardzo szybko wyciągać wnioski, który był pełen ideałów, który uczył walki, konsekwencji, który kazał cierpieć bezgłośnie na swojej lekcji. I pokazał, że można poradzić sobie samemu - bo tak jest bezpieczniej. A teraz powoli trzeba zza tego muru wyjść.

niedziela, 27 września 2015

Okoliczności

Czasami Świat bierze za rękę towarzyszkę - Życie, siadają wieczorami przy ciepłej herbacie (ewentualnie przy ciepłym kakao) i rozmawiają. Tworzą przy tym przecudowne, niesamowite okoliczności-obrazy, aż proszące się o historię. Uwiecznioną na płótnie, karcie pamięci, opowieści, czy zwłaszcza - w pamięci osób, które trafiły w odpowiednim czasie na odpowiednie miejsce i jeszcze z odpowiednim towarzystwem.

Czyż nie jest tak, że każdy piękny i malowniczy zachód słońca na plaży jest zachodem zmarnowanym, jeżeli nie trafi na niego choć jedna zakochana para? Czy burza z piorunami, w ciemną, bezksiężycową noc, nie rodzi obaw o pojawienie się kolejnego Frankensteina, lub choćby seryjnego mordercy?

Ciekawa jestem, czy czasem jakieś wyimaginowane pole fizyczne Okoliczności nie przyciąga tych zakochanych na plażę, albo nie każe (samo/za)bójcom wybierać depresyjnych wieczorów). Mawia się, że okazja czyni złodzieja, pozostawienie nastolatki w pustym domu na weekend niesie ryzyko imprezy - bo stworzono ku temu możliwości. Więc zatem - czy sprzyjające okoliczności nie powinny nas popychać do działania, wymuszać decyzje i akcje, przyciągać i poruszać?

Czy piękna noc z księżycem, o którym trąbią internety od tygodnia nie powinna ściągać zorganizowanych grup studentów w rejony kopców? Czy idąc dalej, w krainę amerykańskiej naiwności - czy zgubiony przez smutną dziewczynę portfel choć raz nie powinien zostać podniesiony przez przystojnego, samotnego prawnika?

Ale rzeczywistość wygląda trochę inaczej. Czasami Sytuacja pojawia się, stoi, rozgląda się, i czeka na tego, kto odważną ręką ją wypełni, dając szansę na zaistnienie początku. Okazja czyni może złodzieja, ale nie każdy złodziej potrafi uczynić okazję. I pozostaną okoliczności niewypełnione. Gdy czeka się na coś bliżej nieokreślonego, na zdarzenie, które nigdy nie nadejdzie, na smsa, który nie przyjdzie - bo drugą osobę przyciąga już inna Okoliczność, albo trzyma się ona uparcie ekranu monitora.




I nikt nie napisze 'chodź ze mną pooglądać księżyc'.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Puść to wolno

Nie dam rady chyba dużo dzisiaj napisać, ani z jakimkolwiek większym sensem. Może treść posta niech wypełnią sticky thoughts ze sticky notes.

Czasem wszystko wychodzi nie tak, jak byśmy chcieli. Pewnie nie ma co się tym zbytnio martwić, bo coś niechcianego jest jak najbardziej naturalną częścią życia. Możemy starać się to zmienić, ale nie ma opcji wyeliminowania każdej formy negatywnych ataków materii. Jeżeli czereśni nie zniszczą upały, zniszczy je grad albo jakieś szkodniki (choć muszę tu zauważyć, że z pewnością spora część wszystkich czereśni zostanie nietknięta i bardzo smaczna. Nie widzę powodu, żeby niszczyć wszystkie tylko na potrzeby posta). Zgodnie z tą myślą, nie powinniśmy się denerwować czerwonymi światłami, gdy nam się śpieszy (bo i tak nie mamy na nie wpływu), nie powinniśmy się denerwować decyzjami przełożonego, ani gradem, który pada nam na samochód. Z kolei powinniśmy wybierać drogę bez świateł, gdy nam się śpieszy, powinniśmy rozmawiać z szefem o kłopotach i wątpliwościach, a przy niepewnej pogodzie zostawiać auto w garażu (jeśli ktokolwiek ma :P). Eee, wystarczająco to trudne.

Zostawiając nerwy - coś, czego nie chcemy przynosi po prostu smutek, zniechęcenie i zwątpienie. Przy których trzeba iść dalej. I dlatego chyba trzeba mieć równolegle kilka zajęć w życiu - typu rodzina, znajomi, praca, zainteresowania, sport. Żeby w razie trudnych chwil w czymś jednym móc się wspomóc innymi. Czasem jedyną miłą chwilą w ciągu dnia może być dawanie korepetycji.

É Difícil - posłuchajcie

Muito parabéns Joaninha

środa, 29 lipca 2015

Miesiąc świadomości

Jedną z najgorszych rzeczy, które można zafundować człowiekowi (przynajmniej z tych, które mi przychodzą teraz do głowy), jest postawienie go wobec rychłej straty. Straty rozumianej bardzo szeroko - jako po prostu jednokierunkowej zmiany, bez możliwości powrotu.

Życie w swojej istocie (pomimo tego, że dzieli się na konkretne etapy (zwłaszcza w młodości :P)) jest dość ciągłe - przechodzimy płynnie pomiędzy porami roku, nowe zadanie w pracy nadchodzi po starym, po 25 urodzinach ma się 25 lat i jeden dzień. Punkty w życiu (jak nowy rok, urodziny, albo po prostu jakieś nietypowe wydarzenie) na chwilę zatrzymują naszą powolną drogę i dają czas, by porozglądać się dookoła. Czas na ocenienie odległości do celu, na przyjrzenie się widokom zostawionym w tyle, na obejrzenie i zapamiętanie twarzy towarzyszy.

Czasem niektóre punkty są bardziej wyraźne. Gdy kończymy jakąś szkołę, wyjeżdżamy z miasta, gdy dzieje się coś nieodwracalnego, wyciągającego nas z naszego świata pełnego komfortu i czasu na wszystko - czyli właściwie gdy zostawiamy znajome idąc w niepewne.  W końcu, gdy ktoś umiera, albo nas opuszcza. Zdecydowanie najgorszy jednak jest moment pełnej świadomości upływającego czasu, niekomfortowej zmiany lub końca. Świadomość, że się nie zdążyło czegoś zrobić, że się zaniedbało jakiś ważny element życia, z którym nie da się już nadgonić, poprawić, wyrównać.

Po całonocnym robieniu projektu, o 7 rano, poranne ptaki śpiewają tylko o tym, że nie zdążysz na 9. Wyjeżdżając po studiach w Krakowie zastanawiasz się, jakim to sposobem przez 5 lat nie udało ci się iść do zoo, ani na kopiec Piłsudskiego. Gdy umiera dziadek, żałujesz, że nigdy nie spytałeś go, jak podrywał babcię, jak robił kapuśniak, albo jak wyglądał świat zaraz po wojnie.

Albo gdy dowiadujesz się, że interesująca dziewczyna, którą właśnie lepiej poznałeś, wyjeżdża na doktorat do Holandii, za miesiąc.

Miesiąc - to z jednej strony dużo czasu, który można bardzo dobrze przeżyć. A z drugiej strony tego czasu jest za mało, żeby zaistniałe ewentualne wydarzenia zdążyły zmienić czyjąś decyzję, czy czyjeś serce układające już ubrania w szafie oddalonej o tysiąc kilometrów. Trudno przeżyć ten miesiąc - żałując, że nie zrobiło się czegoś wcześniej - i to czegoś, o czym się nie wiedziało. Jak miesiąc życia dany przez lekarza choremu. Cieszy, ale ma bardzo wyraźnie zaznaczone granice.

Po miesiącu pewnie po prostu pójdzie się dalej, zostawiając w opisanym krajobrazie przeszłości ciemny punkt, przyciągający wzrok jeszcze przez jakiś czas. Tylko niech ten miesiąc się już skończy.