poniedziałek, 5 maja 2014

Uwaga, rower!

Opowiem Wam historyjkę - ku przestrodze tym razem :).

Od niedawna można w moim obecnym mieście zamieszkania wypożyczać publiczne rowery. Są niebieskie, dość wygodne, a miejskość bije z nich dużymi bannerami zawieszonymi na tylnych kołach. Okazało się nie tak dawno, że 20 minut użytkowania jest za darmo :). I w tym momencie zaczyna się historyjka.

Moim rowerowym przewodnikiem została Szwesti, która miała kilkudniowe doświadczenie w użytkowaniu miejskich bicykli. Założyłam sobie konto na odpowiedniej stronie, wpłaciłam wymagane 10 zł kaucji, i od dzisiaj zaczęłam przemierzać starówkę na rowerze :). Ubrana w spódniczkę, baleriny, z ciężką torebką (wcześniejsze elementy stroju plus płaszczyk implikowały torebkę, choć serce było za plecakiem) radośnie drałowałam od teatru Bagatela, po ciche kąciki, zmieniając na dostrzeżonych stacjach rower, by owych 20 minut nie przekroczyć. Rowery są fajne ;).

Zaliczywszy wszystkie obowiązki minionego dnia, postanowiłam wrócić do siebie również rowerowo - przynajmniej dojeżdżając do granicy zony wyznaczanej przez stacje wypożyczania rowerów. Podeszłam do stojaka w pobliżu miasteczka studenckiego mojej drugiej uczelni, by sobie pożyczyć transport w okolice rynku. Stało tam dwóch chłopców zainteresowanych procesem wypożyczania. Stanęłam zatem i powtarzając szweścine instrukcje sprzed kilku godzin popisowo wzięłam rower - pierwszy z brzegu. Wsiadłam na niego rozpoczynając manewr wartkiego i zwinnego skrętu, lecz nagle ŁUPS! - wylądowałam na ziemi. Zdziwiło mnie to trochę (a także wszystkich ludzi znajdujących się na przystanku - a każdy, kto zapuszcza się w tamte strony wie, że mało ich nie ma :P), wstałam, otrzepałam się lekko (rajtki całe), wymamrotałam coś w stronę tłumu na temat spódnic i torebek, po czym wlazłam z powrotem na rower podany mi przez uprzejmego gapia. Nie ujechałam 5 metrów, gdy kolejne ŁUPS! pozwoliło mi znaleźć się na trawie obok. Zaczęłam się zastanawiać, co jest z tym światem nie tak. Albo ze mną, albo z rowerem.

Gdzieś w środku drogi między początkiem podróży a kolejnym rowerowym stojakiem odkryłam źródło problemu - było to przednie koło, w którym totalnie brakowało powietrza. Po prostym dało radę tak jechać, jednak skręcając rower potykał się sam o siebie. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej pozycji :P. Brak doświadczenia z oponami, dętkami, czy w ogóle z dowolnymi pojazdami podpowiedział tylko 'Bierz większy promień skrętu!', co jednak nie było warunkiem wystarczającym, bym w spokoju mogła dojechać do kolejnej oddawalni rowerów. Ostatnie 500m przetachałam rower, opierając go na jego tylnym kole, podczas gdy z przedniego smętnie zwisała oponowa narzuta oddzielona od metalowego stelaża...

Nie bez ulgi oddałam rower, a po powrocie do akademika zadzwoniłam na rowerową infolinię, by zgłosić sytuację i usterkę w postaci, hmm, przedniego koła z częścią metalowa wyraźnie odstającą od części gumowej. Pani z miejskiego call center była bardzo miła, przyjęła moje zgłoszenie i wysłała panów z serwisu. Wymieniła moje grzechy główne, czyli przede wszystkim to, że przed wypożyczeniem roweru powinnam go pooglądać dokładnie, i nawet jak pożyczę rower uszkodzony, powinnam go od razu oddać, do tej samej stojakowni.

Poinformowała mnie także, że rower zostanie oddany do naprawy, za którą do tygodnia dostanę rachunek (naprędce zmieniłam adres domowy na miejscowy :P). Nie mam pojęcia, ile kosztują takie naprawy, a już zwłaszcza takie naprawy wykonywane przez miasto, nie ukrywam też, że takie sytuacje są szczególnie przykre, gdy nie posiada się stałego źródła dochodu. Joanna Chmielewska napisała w jednej ze swych książek: "Człowiek powinien się uczyć na cudzych błędach, bo sam wszystkich popełnić nie zdoła". Drodzy Czytelnicy, uczcie się zatem na błędach moich, czytajcie regulaminy i uważajcie na to, co pożyczacie :).

Dam znać o dalszych rozmowach z miastem. I jutro pożyczam kolejny rower ;).


PS Mój aparat w komórce nie ogarnia jednak małych obrazków, wybaczcie rozmiary.

1 komentarz:

  1. A dalej cała sprawa potoczyła się bardzo gładko. Do dzisiaj nie dostałam żadnego rachunku za rower, więc z dnia na dzień coraz bardziej wierzę, że już mi zostało wybaczone. Pożyczam dalej rowery (zwracając na nie uwagę) i usiłuję pokonać strach jeżdżąc po krakowskich ulicach. Jest ok ;)

    OdpowiedzUsuń